Ten news jest nieaktywny.
Mo�esz zmieni� jego widoczno�� w panelu administracyjnym strony klubowej.
- autor: bikufm, 2013-11-02 20:42
-
Było ich trzech: Zbigniew Boniek, Adam Nawałka i ten trzeci, zapomniany przez wszystkich...
W środku grał Deyna, po lewej Nawałka, po prawej Boniek - powiedział prezes PZPN o swoich związkach z nowym selekcjonerem kadry w dawnych piłkarskich czasach. Ale to tylko część prawdy, która kończy się na mundialu w Argentynie w 1978 roku. Później Kazimierza Deynę zastąpił Leszek Lipka. Tercet w drugiej linii reprezentacji tworzyli wtedy Adam Nawałka (lewe skrzydło) - Boniek (środek pola) i Lipka (prawe skrzydło). W takim zestawieniu poprowadzili biało-czerwonych do niezwykłej wygranej w kwalifikacjach mistrzostw Europy w 1980 roku z Holandią na Stadionie Śląskim (2:0). Holendrzy byli wówczas, podobnie jak teraz, wicemistrzami świata. Ale kto dzisiaj zna Lipkę? - Gdy sobie pomyślę, że chłopaki takie kariery porobili, to aż ciarki po plecach przechodzą. No proszę: jeden prezesem PZPN, a drugi selekcjonerem - kręci głową z podziwem Lipka. On sam pracuje jako trener Startu Brzezie, drużyny z wielickiej A-Klasy.- Z Bońkiem nie rozmawiałem sto lat. Ciekawe, czy by mnie poznał? Ta moja broda dobrze mnie maskuje - mówi ze śmiechem. Brodę nosi od dawna, ale Bońka nie widział się jeszcze dłużej. Co innego Nawałkę.- Z Adamem grałem przez lata w Wiśle, to i kontakt zawsze był lepszy. Fajny był z niego chłopak, bo choć nie miał wielkiego talentu, to nadrabiał pracą - wspomina. Boniek był najstarszy, Nawałka o rok młodszy, a Lipka o dwa. W kadrze zadebiutował właśnie we wspomnianym meczu z Holandią. We trójkę grali także w innych spektakularnych spotkaniach tamtych eliminacji - na wyjeździe z Holandią (1:1) i u siebie z NRD (1:1). Polacy do finałów ME wtedy nie awansowali głównie dlatego, że przegrali z NRD na wyjeździe (1:2), mimo że do przerwy prowadzili po golu Bońka, ale wtedy Lipka jeszcze nie był powoływany. Trener Ryszard Kulesza zwrócił na niego uwagę, gdy stał się jednym z najlepszych zawodników ekstraklasy. Grał zresztą w Wiśle Kraków, która wtedy była mistrzem Polski, a w następnym sezonie awansowała aż do ćwierćfinału Pucharu Mistrzów. - Nie miałem żadnych kompleksów wobec Bońka. On był utalentowanym piłkarzem Widzewa, a ja Wisły, więc wychodziło na remis. Dopiero później nasze kariery potoczyły się różnymi torami. Zbyszek poszedł w górę, a ja zostałem w tej mojej Wiśle do końca kariery. Zagrałem w niej ponad 300 meczów - opowiada Lipka. W tamtych czasach razem z Nawałką stanowił o sile Białej Gwiazdy. - Z Adamem znaliśmy się jak łyse konie. Szliśmy, młodzi, szeroką ławą. Mieliśmy na koncie dwa mistrzostwa Polski juniorów, to potem wdarliśmy się do dorosłego składu - wspomina Lipka. Czy Nawałka wtedy był przywódcą grupy? - Nie. On skupiał się na treningach i grze. Dawał z siebie 120 procent. Na boisku walczył i myślał o kolegach. Pomagał, spieszył z asekuracją - zachwala Lipka. Dzisiaj widać, jak daleko uciekli mu obaj koledzy z reprezentacji. Oni na salonach, on na piłkarskiej prowincji. Ale wcale się tym nie przejmuje. - Są ludzie stworzeni do wielkiego świata i tacy, którzy nie potrafią się tam dopchać, choćby nie wiem co. Ale tacy też potrafią znaleźć swoje miejsce na Ziemi. Adamowi i Zbyszkowi mogę tylko pogratulować. Miło sobie pomyśleć, że kiedyś graliśmy dla Polski ramię w ramię. I nawet wicemistrzów świata umieliśmy pokonać. A dzisiaj proszę: moi dawni koledzy z drużyny najważniejszymi ludźmi w polskiej piłce. No, naprawdę bardzo mi miło - uśmiecha się trener Startu Brzezie.